Wyróżniam tu trzy możliwe wskaźniki. Po pierwsze wydajność produkcji, pod drugie ceny miodu w porównaniu z cenami artykułów konkurencyjnych i wreszcie – rzecz najważniejsza – opłacalność zawodu pszczelarza w porównaniu do innych zawodów.
Największą wydajność podaje więc Czaplovic ale w zdecydowanie innych warunkach klimatycznych (okolice Wiednia). Następni w kolejności są Putsche, Nagórski, Leśniewski, Kremer i Strumiłło. Strumiłło, jak się zdaje, odlicza wydatek miodu na karmienie pszczół.
Zastanówmy się teraz jak kształtują się ceny miodu. Żeby zyskać jakiekolwiek ułomne pojęcie o tym ile był wart ówczesny złoty w przeliczeniu na współczesne złotówki, można wyliczyć wartość dzisiejszych złotych w miodzie i porównać do ówczesnej. W 2000 roku kilogram miodu lipowego w sprzedaży detalicznej na Dolnym Śląsku w okolicach Oleśnicy kosztował do 20 PLN za 1 kilogram.
Jak widać ceny gwałtownie skoczyły za czasów Witwickiego, by potem stopniowo spadać. Licząc w PLN: Czaplovic wskazywał zarobek 162,20-194,64 z ula;
Nagórski – od 117,75 do 179,23; Strumiłło – 75,61; Leśniewski – 347,46; Pustche od 163,36 do 186,70.
Takie porównanie ma jednak tę wadę, że mówi nam tylko o wydajności finansowej w porównaniu z czasami dzisiejszymi. Nic natomiast nie mówi o ówczesnej opłacalności. Potrzebne jest zatem porównanie ceny miodu i wosku z cenami artykułów konkurencyjnych (cukru i łoju). Żal niestety, że nie można podobnego porównania zrobić dla piwa, wina i octu.
Ceny wosku, cukru, łoju i miodu w złotych polskich podane wg Siegla, chyba że zaznaczono inaczej
Najbardziej wiarygodną dla obszaru całej Polski pod koniec lat 20-tych wydaje się być cena podana przez Witwickiego; Siegel opierał się na rynku warszawskim zaś ceny regionalne cukru były oczywiście wyższe. Z podobną rezerwą podchodzę do innych cen w Warszawie, które nie były adekwatne dla całego Królestwa. Licząc je w trójnasób (jak Witwicki) można przyjąć, że w 1830 roku cena cukru dochodziła 3 złp, w 1837, 1838 i 1839 – 5 złp. Miód był więc nieznacznie droższy ale nadal znajdował tradycyjnego nabywcę. Konkurować mógłby tylko wtedy, gdyby był sprzedawany w postaci cukru miodowego, co byłoby swego rodzaju marnotrawstwem, a nawet stratą.
Natomiast wosk był zdecydowanie droższy od łoju. Jego wyższość polegała jednak na tym, że nie śmierdział, a wybielony – nie kopcił, dzięki czemu był produktem atrakcyjnym dla każdego, kto miał choć trochę więcej grosza na wydatki.
Ponieważ miód i wosk nadal miały „wiele pokupu”, nie od rzeczy byłoby porównać zarobki pszczelarzy z zarobkami innych zawodów. W tym wypadku obliczenia Siegla zdają się być bardziej przydatne. Jak wysokim progiem był dla pszczelarzy warszawski rynek pracy? Czy ich zarobki mogły sięgnąć zarobków warszawskich? Pamiętać trzeba, że podstawowe produkty rolne pszczelarze mieli na miejscu, mogli je wymieniać za miód i wosk – gdyby zabrakło gotówki – zatem ich zarobki tak czy owak mają niejakie przebicie w stosunku do zarobków warszawskich.
Kwota, którą podaje Witwicki jest najniższą możliwą kwotą, którą można uzyskać z 300 pni przy zupełnie zaniedbanej pasiece. Pozostali podają od 2 do 6 tysięcy złotych rocznie, przy czym na 300 uli przypada co najmniej 4-5 tysięcy złotych. Posiadanie uli na własność jest 4 razy bardziej opłacalne niż praca na etacie pasiecznika.
Nawet gdyby część podanych kwot zaniżać o 40% (karma dla pszczół), to i tak zarobki wielu z początku niezamożnych ale zaradnych właścicieli pasiek przekraczają zarobki rzemieślników miejskich i dorównują zarobkom bogatego urzędnika w Warszawie. Oznacza to, że teoretycznie rzecz biorąc, pszczelnictwo powinno być bardzo opłacalnym zawodem zwłaszcza w I połowie XIX wieku.